Pierwsza część reportażu opublikowana w Tygodniu Polskim nr 36 (3319) z dnia 9 – 11 września 2022

Kraków inaczej cz. 1

Tym razem trasa dwudniowej wycieczki zaprowadziła nas do Krakowa, a właściwie do sąsiadującej z grodem Kraka Wieliczki. Nie mieliśmy też w planie zwiedzania kopalni soli. Zapowiadała się turystyczna herezja. Być w Krakowie i nie zajrzeć na Rynek czy Wawel? Być w Wieliczce i nie zanurzyć się w chłodne, podziemne korytarze kopalni wpisanej jako jeden z siedemnastu obiektów w Polsce na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO? Jak się okazało, czekało nas więcej wrażeń wymykających się schematycznemu zwiedzaniu Krakowa.

Ale zacznijmy od początku. Głównym powodem naszego z żoną wyjazdu była czasowa wystawa obrazów znanego śląskiego malarza-prymitywisty Teofila Ociepki, mająca miejsce w Zamku Żupnym, czyli Muzeum Żup Krakowskich w Wieliczce. Takie wydarzenia inspirują nas do wyjazdów w różne miejsca. Są ulotne, niepowtarzalne, trwają krótko a do zabytków można zawsze wrócić. Tak było z wystawą nowych plakatów Andrzeja Pągowskiego do wszystkich filmów Andrzeja Wajdy w ramach festiwalu filmowego „Wajda na Nowo” w Suwałkach, mieście rodzinnym reżysera. Podobny cel przyświecał wyjazdowi weekendowemu do Lublina na wystawę prac Tamary Łempickiej, a teraz Teofil Ociepka ze swoim fantastycznym światem dziwnych stworów zajął najwyższe piętro Zamku Żupnego w Wieliczce i należało to zobaczyć.

Wieliczka śpiąca i przebudzona.

Wieczorny spacer po miasteczku utwierdził mnie w przekonaniu, że tylko śródmieścia dużych miast tętnią życiem do późnej nocy. W małych miasteczkach o dziewiątej wieczorem jest już kompletnie pusto, idą spać przewodnicy wycieczek i turyści zmęczeni zwiedzaniem lub zbierający siły na kolejny dzień. Stare centrum Wieliczki ma ładny rynek, wyrysowany na kwadracie, i układ prostopadłych uliczek, które dalej od centrum przechodzą w nieco chaotyczną zabudowę. Jednak po zmroku nie dostrzegam niczego, co dałoby się porównać z małymi miasteczkami włoskimi, które mam świeżo w pamięci.

W przedpołudniowym słońcu centrum Wieliczki odzyskuje blask. Otwarte są sklepy i kawiarnie, a pomiedzy Szybem Św. Kingi i Szybem Daniłowicza przetacza się tłum turystów prowadzony przez panie przewodniczki w czarnych, górniczych strojach. Jak one znoszą te ubrania w upale? Podziwiam. To, co wieczorem przypominało czarne otchłanie, w dzień okazało się zadbanymi parkami i skwerami. Otworzyły się wszechobecne stragany z pamiątkami, które właściwie wszędzie są podobne. Można kupić dzidę, ciupagę, lokalnie tutaj plastikowy kilof, ale też bohatera Psiego Patrolu dla najmłodszych.

Zamek czyli Dyrekcja

Kierujemy się do Zamku, którego początki sięgają XIII wieku. Kopalnie soli w Wieliczce i Bochni, zwane Żupami, były zarządzane przez królewskiego urzędnika – Żupnika. Trzeba mu było wybudować dyrekcję przedsiębiorstwa i chroniony skład drogocennego towaru. Tak powstał zamek. Przez stulecia był wielokrotnie rozbudowywany, powstawały kolejne budynki, które łączono przejściami i galeriami. Pięknie pokazuje to multimedialna prezentacja, którą można obejrzeć przy okazji zwiedzania. Trudniej obejrzeć to w naturze, bo na dziedzińcu trwają prace remontowe i obchodzimy głębokie wykopy. Cały czas jednak coś się w ziemi znajduje, bo obserwujemy dwie młode dziewczyny, pewnie studentki, które robią dokumentację fotograficzną jakiegoś artefaktu.

Zwiedzanie zamku zaczynamy od najwyższej kondygnacji, gdzie umieszczono wystawę obrazów Teofila Ociepki.

To prymitywista czyli elegancko mówiąc malarz nieprofesjonalny. W przeciwieństwie do Nikifora malował nierealny świat swojej wyobraźni, tropikalne czy prehistoryczne lasy zaludnione przedziwnymi stworzeniami łączącymi cechy latających gadów, drapieżnych ssaków, smoków, koni z łabędzimi szyjami. Wrażenie robi autoportret na którym stwory unoszą się nad głową artysty i wygladają, jakby chciały ją otworzyć, a może właśnie się z niej wydobyły? Odnaleźliśmy też „nasz” obraz – dwa siwe lewki o ciałach ludzkich, pokrytych sierścią, a może bardziej małpich, przytulone do siebie w środku bajkowego lasu.

W wystawowej sali zgromadzono 50 prac, w tym kilka realistycznych rysunków wcale nie wyglądających na dzieło prymitywisty. Lubimy i cenimy takie wystawy, bo w jednym miejscu gromadzone są prace z różnych zbiorów i prywatnych kolekcji, co potem jest bardzo trudne albo wręcz niemożliwe do powtórzenia. W tradycyjnym muzeum zwykle można obejrzeć zaledwie parę obrazów.

Solić, ale jak?

Kolejna kondygnacja zamku to wystawa solniczek. W zbiorach zamku jest ich ponad 1000, eksponuje się zaledwie ułamek tej liczby, choć i tak wrażenie jest ogromne. Swoje istnienie zbiór zawdzięcza niezwykłemu człowiekowi, Alfonsowi Długoszowi, który w pierwszych latach powojennych rozpoczął akcję ratowania historycznych podziemi i doprowadził do powstania Muzeum Żup Krakowskich. Był długoletnim kustoszem, dyrektorem, jednocześnie pasjonatem, który do zbiorów Zamku nie tylko znajdował eksponaty, ale kupował je za własne pieniądze. Dało się zauważyć, że do solniczek, trochę prawem kaduka, dołączyły pieprzniczki i pojemniki do innych przypraw, ponieważ możni tego świata bardzo dawno przestali się ograniczać tylko do soli. Małe naczynia umieszczono w gablotach, w których światło słonecznego dnia miesza się ze sztucznym oświetleniem podkreślając zdobienia i kształty wykonane ze srebra, porcelany, szkła, również złota, lub z połaczenia tych materiałów. Najcennejsza i najstarsza solniczka to gotycki kielich wykonany z agatu. Kompozycje pojemników do przypraw tworzą serwisy przyprawowe będące jednocześnie ozdobą stołu. Niezwykle cenne są secesyjne solniczki wykonane w firmie Tiffany. Patrząc na zbiór można sobie wyobrazić, jaką wagę przywiązywano kiedyś do celebrowania posiłków i ich oprawy, choć było to udziałem wąskiej grupy najzamożniejszych obywateli.

Reprezentacyjna Sala Gotycka zmusza do zastanowienia nad wyobraźnią i precyzją dawnych budowniczych. Patrzę na żebrowe sklepienie komór o różnej wielkości, których wszystkie żebra zbiegają się w jednym, centralnym filarze i mam przed oczami krzywo oprawione drzwi w naszym hotelowym pokoju, gdzie mimo zamkniecia w szparę nad nimi można włożyć palec. Cóż, to budownictwo nie przetrwa kilkuset lat, a porządne wykonanie swojej pracy chyba zrobiło się niemodne.

Zanim opuścimy zamek, oglądamy jeszcze makietę Wieliczki i to, co znajdziemy w każdym muzeum historycznym: szkielet przodka, gliniane naczynia, brązowe ozdoby i narzędzia, wszystko odnalezione na terenie dzisiejszego miasteczka. Jednak po wystawie Ociepki i ekspozycji solniczek te eksponaty nie budzą już naszych emocji.

Wyjeżdżając z Wieliczki nie przypuszczamy, że czeka nas dalszy ciąg niekonwencjonalnego zwiedzania Krakowa.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *