Mój stary Jeep wyciął psikusa. Wyłamał się jak koń, który nie chce przeskoczyć przeszkody. Włożył kij w szprychy mojego rozpędu. Zatrzymał się na stacji benzynowej w Połańcu w połowie drogi w Bieszczady na Camp Jeep PL. Wypluł z siebie rolkę, zrzucił pasek. Pogotowie wzięło pacjenta na grzbiet i przewiozło do miejscowego (dobrego) serwisu. Okazało się, że potrzebne części będą następnego dnia rano, więc reszta załogi wypożyczonym „Fiatem Tipo w automacie” pojechała dalej, do Polańczyka, konsumować nietani udział w imprezie a ja zostałem w Połańcu. Serwis udostępnił mi gospodarcze Seicento, żebym miał czym pojechać do oddalonego o 3 km zajazdu i wrócić rano.

Kiedy już wszystko się poukładało, ogarnął mnie błogi spokój. Popołudnie spędziłem pod parasolem w ogródku zajazdu sącząc leniwie brzoskwiniową Ice Tea. Stałem się częścią bezruchu natury, przerywanego od czasu do czasu przejazdem jakiegoś samochodu pobliską szosą. Miałem się wybrać do miasteczka, ale perspektywa nigdzie nie jechania i nic nie robienia wzięła górę.

PORANEK W ZAJEŹDZIE POD POŁAŃCEM

Po spokojnej nocy i dobrym, zajazdowym śniadaniu krótka jazda starym Seicento cofnęła mnie w czasie o 25 lat. Jeep nadal drzemał na parkingu serwisu i czekał na swoją kolej, ja zaś wyruszyłem piechotą z aparatem fotograficznym zwiedzać Połaniec. Wystarczyło zejść z głownej drogi w boczną ulicę, żeby poczuć sielskość tego miejsca. Maszerowałem w kierunku Kopca Kościuszki, bardziej szosą niż ulicą, ale z chodnikami. Mijałem niewielkie domki z niewielkimi ogródkami, z niskimi ogrodzeniami, zza których oszczekiwały mnie niewielkie psy. Wszystko do siebie pasowało. Obejścia zadbane do najdrobniejszego szczegółu. Równie dobrze mogłoby to być małe miasteczko w Austrii lub w Niemczech. Byłem jedynym ruchomym obiektem w zasięgu mojego wzroku, czasem drogą przejeżdżał samochód. Słońce i cisza spowodowały, że moja głowa uwolniła się od wszystkich myśli poza smakowaniem tego pięknego poranka.

KOPIEC KOŚCIUSZKI W POŁAŃCU

Czy ktoś wie, że w Połańcu jest Kopiec Kościuszki? To właśnie tutaj Naczelnik Insurekcji wydał słynny Uniwersał Połaniecki. Kopiec usypano na wzgórzu nieco w bok od drogi. Wzgórze porasta stary, prześwietlony słońcem, sosnowy las, który pewnie wycięto w miejscu pod kopiec tworząc polanę. Kopiec jest całkiem spory, może nie wybitny, miniaturka kopców krakowskich, ale to nie kupka ziemi. Otoczenie, jak wszędzie w Połańcu, wychuchane na piątkę. Pod sosnami wysiana trawa i pięknie przystrzyżona. Nie dość, że mają Kopiec, to jeszcze strzygą trawniki w lesie. Co za miasto!

PAMIĄTKOWA TABLICA POD KOPCEM

Chmary komarów wygoniły mnie z tego pięknego zakątka. Po powrocie na rynek zadumałem się na ławce nad dwiema kulkami dobrych lodów. Moją uwagę przyciągnął słup ogłoszeniowy. Na plakatach cała lista wydarzeń kulturalnych. Koncerty dobrych artystów i Filharmonii Świętokrzyskiej z Kielc. Kino Impresja zaprasza. Ponad wszystkim uśmiecha się do mnie Kasia Kowalska naklejona na Andrzeju Dudzie, który mimo widocznych prób nie dał się odkleić od słupa, choć od wyborów minęły dwa lata. Zastanawiałem się nad losem artystów z dobrymi nazwiskami, którzy w szczycie kariery objechali metropolie i duże miasta, a teraz udzielają się w małych miejscowościach. Ile osób przyjdzie na koncert? 50? Może 200? Nie dlatego, że nie są znani czy popularni. Po prostu może być tak, że nie ma tu więcej chętnych, choć założyłbym się, że proporcjonalnie do liczby mieszkańców małe miasta przebijają duże.

SŁUP OGŁOSZENIOWY – KULTURA W LEKKICH STRZĘPACH ALE JEST OBECNA, DUDA TRZYMA SIĘ MOCNO

Za wskazówką pani z Informacji Turystycznej odkrywam bardziej miejski Połaniec. Na wzgórzu rozsiadło się osiedle niewysokich bloków z czasów Gierka i prawdopodobnie budowy elektrowni Połaniec, a właściwie Łęg. Ta zabudowa nie razi. Wkomponowano w nią późniejsze budynki sklepów i przychodni. A wszystko tonie w zieleni. Drzewa, krzewy ozdobne, rabaty kwiatowe, trawniki są wszędzie, a całości dopełnia niewielki ale piękny park miejski. To miasto zmieniły niedawno fundusze unijne, co widać na tablicach

ŁADNIE

Spacer kończę na bazarze, którego wielkość nie przystaje do tego miasteczka. Setki straganów „ze wszystkim” o 11.30 już się zwijają. Uwielbiam bazary a szczególnie moment pakowania, likwidacji stoisk. Bazar daje świadomość jak potężna jest u nas szara strefa. Nawet jeśli kupcy mają zarejestrowaną działalność gospodarczą, to te tony towarów, od ziemniaków po staniki, od ogórków po buty, od młotków po biżuterię, nie przepływają przez żaden system fiskalny. Jak silne muszą być organizacje zaopatrujące tych handlarzy i nie mówię tu o sprzedawcach ziemniaków.

PANIE ZDJĘŁY BIELIZNĘ I SIĘ PAKUJĄ
TOPLESS DOSŁOWNIE

Telefon z serwisu wyrywa mnie z tej nirwany. Po paru krokach odbieram auto. Reset dobiegł końca. Ruszam do miejsca, gdzie będzie 110 samochodów, pół tysiąca ludzi i atmosfera ula. Uprzyjemnią mi ją serdeczne przywitania ze znajomymi i widok zwartej kolumny Jeepów wjeżdżających w kurzu na parking. Znajdę się w innym świecie. Który jest mój? W obu mi dobrze.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *