Wstęp do etapu VIII napisany 15 sierpnia 2021 roku

Nasza podróż przez Pireneje w 2007 roku zbliża się nieuchronnie do końca. Opis etapu w dzienniku uświadamia mi jak zmieniła się nasza kondycja i możliwości w czasie całej podróży. Wyjeżdżamy na etap „krótszy i lżejszy” od poprzedniego ale odnotowane prawie 100 km i 2000 m przewyższeń nie wskazują, żeby był krótki i lekki. Po zakończeniu jazdy nie ma nic o zmęczeniu, jest za to złość na Francuzów, którzy pracują przez ułamek czasu pracy w ówczesnej Polsce. Trudno nam się było przestawić na ten system, który odbieraliśmy jako nie „frontem” do klienta, tylko częścią odwrotną. Szczególnie chodziło o handel, bo u nas to była era całodobowych marketów, stacji benzynowych i małych sklepów pracujących od świtu do późnej nocy.

Mam wrażenie, że taką podróż jak nasza trzeba przejechać trzy razy. Pierwszy raz ze wzrokiem wbitym w wysokościomierz na podjeździe – ile jeszcze zostało tej męki, a potem na długich zjazdach patrząc przed siebie na drogę, żeby dobrać właściwy tor jazdy w zakręcie, uniknąć dziur, z rękami obolałymi od hamowania. Oczywiście były przerwy na odpoczynek, na podziwianie widoków i arcyciekawe miasteczka etapowe. Teraz przejeżdżam trasę po raz drugi – palcem po naszych dokładnych mapach i odnajduję ciekawe miejsca, gdzie byliśmy, ale żeby je dokładnie obejrzeć, trzeba będzie tam pojechać. I to będzie ten trzeci raz. 

Aulus-les-Bains

Pireneje obfitują w źródła wód termalnych. Te miejsca były już znane Rzymianom. W czasach nowożytnych pojawiły się niewielkie miejscowości uzdrowiskowe. Ich szczyt rozwoju przypadł na połowę XIX wieku. Praktycznie na każdym etapie mijaliśmy taką perełkę. Kieszonkowe kurorty wyludniały się w miarę upływu lat. Kuracjuszom nie chciało się już podróżować do miasteczek gdzieś na końcu świata, kiedy duże, dobrze dostępne uzdrowiska zapewniały leczenie i rozrywkę, jak na przykład Biarritz. Perełka VIII etapu to Aulus-les-Bains. Miasteczko liczyło w 1840 roku ponad 1000 mieszkańców, obecnie jest ich 200. Jest położone w głębokiej dolinie pomiędzy przełęczami Col de Latrappe i Col d’Agnes. Można doń dojechać wygodniejszą drogą z miejscowości Oust. W początkach XIX wieku pewien chory na syfilis porucznik odkrył, że kąpiel w wodzie z ciepłych źródeł przyniosła mu ulgę. Zawdzieczał to zawartości związków rtęci. Wojsko, dla którego była to „choroba zawodowa” w tamtych czasach, tak rozpropagowało Aulus, że w 1849 roku funkcjonowały już trzy hotele, stał nowy most na rzece Garbet, a przez miasto przeprowadzono akacjową aleję, żeby kuracjusze mieli gdzie spacerować.

Czasy II wojny zapisały smutną kartę w dziejach miasteczka. W styczniu 1942 roku osiedlono tu przymusowo 686 Żydów z poza Francji. Region był kontrolowany przez kolaborujący z Niemcami rząd Vichy. W sierpniu władze Vichy przeprowadziły aresztowanie 174 Żydów z Polski. Dołączono do nich kolejne sto osób z innych miejscowości w departamencie i wysłano do Auschwitz. W styczniu 1943 roku Niemcy zabrali kolejne 300 osób. Z Żydów osadzonych w Aulus wojnę przeżyła garstka.

Dzisiaj miejscowość ożywa zimą, kiedy zapełniają się okoliczne stacje narciarskie. Co do zalet leczniczych wody to cóż, profilaktyka i nowoczesne leki zrobiły swoje. Ale kąpiel w ciepłej wodzie mineralnej jest dobra na wszystko.

Aulus-les-Bains: w miasteczku (zdjęcia z Internetu)

Etap VIII zapisany 28.06.2007

Seix – Ax-les-Thermes

Pogoda rano tradycyjna, pochmurno i 12 stopni. Na szczęście jest sucho na dworze, nie ma rosy. Rzeczy z wyjątkiem spodenek zawieszonych na konstrukcji z parasola nad konwektorowym grzejnikiem nie wyschły. Daję wszystkim pospać godzinę dłużej. Śniadanie o 8-ej. Wyjeżdżamy bez napięcia o 10.30. Dzisiaj ma być krócej i lżej. Ubrani dość ciepło przejeżdżamy przez miasteczko Seix (nasz camping leżał na wylocie na Oust) i jedziemy malowniczą dolinką w górę rzeki Salat. Nasz camping nazywał się Haut Salat, nazwaliśmy go „wysoką sałatką” pomimo różnicy w pisowni. Po 5 kilometrach od Seix skręcamy za drogowskazami w dolinę „Ustou”, której dnem płynie potok Alot. Stąd zaczyna się podjazd na Col de Latrape, czasem pisane też Col da la Trappe (1111), co oznacza przełęcz „pułapkę”. Podjazd najpierw umiarkowanie stromy wzdłuż doliny, potem droga wznosi się po zboczu. Bez nadzwyczajnego wysiłku osiągamy niskie jak na Pireneje siodło 1111 m. Z przełęczy rozciąga się widok wysokogórski. Dolinę przed nami zamykają szczyty o wysokości ponad 2600 m. Ponieważ widoczne są ich północne zbocza, płaty śniegu specjalnie nie dziwią. Na przełęczy nie ma ludzi, grupka motocyklistów siedzi w barze na uboczu. W międzyczasie wyszło piękne słońce, które już na podjeździe nas wypociło. Suszymy siebie i rzeczy na przełęczy.

W końcu ubieramy się i na dół do do Aulus-les-Bains. W miasteczku oddajemy dziadkowi niepotrzebne już ciepłe rzeczy i jedziemy na Col d’Agnes (1570). Droga podnosi się dość stromo po lewym zboczu doliny. Mijamy miejsce Plateau Agnessere, które jest piękną halą. Szczyty, które widzieliśmy z Col de Latrape są dużo bliżej. W wielu miejscach na drodze rozszerzenia na parkingi zajęte są  przez samochody skąd zaczynają się drogi na wysokogórskie hale lub szczyty. Wyjazd na przełęcz jest męczący, bo podnosimy się 850 metrów. Podczas jednego z odpoczynków minął nas i nie zauważył dziadek. Potem gonił nas przez następne 30 km, bo myślał, że jesteśmy przed nim.

Podjazd na Col d’Agnes

Zostawiamy za sobą kocioł otoczony wysokimi szczytami i drogą w zakamarkach szerokiego siodła osiągamy przełęcz. Krótki popas, jedzenie, ubieranie i jazda. Droga zbiega serpentynami 300 m w doł, żeby wyprowadzić nas nad małe jeziorko. Okrążamy je i podjeżdżamy pod Port-de-Lers. Znów ok. 300 m do góry. Mijamy grupę holenderskich samochodów, które dowiozły w to miejsce paralotniarzy. Paralotniarze krążą w kółko i szukają noszenia.

Paralotniarze startujący z okolic Port-de-Lers

Przejeżdżamy przez przełęcz i zjeżdżamy na dół. Dziadek będzie czekał w Tarascon, 25 kilometrów przez nami. Zjazd początkowo drogą bardzo wąską, potem szeroką, generalnie nieprzyjemny z powodu nierównej nawierzchni. Odcinek szosy dnem doliny też nieprzyjemny z powodu dużego ruchu. Dojeżdżamy do Tarascon, skąd po krótkiej przerwie ruszamy do Ax les Thermes. Dziadek znajduje camping. Drogi, ale nie ma innego. Oszczędzimy robiąc domową kolację. Do kolacji potrzebne są jednak zakupy. Kiedy wyjeżdżamy z Leszkiem umyci i trochę zregenerowani, okazuje się, że market Champion zamykają nam o 19 -tej przed nosem. Jak policzył Leszek, ten market pracuje 7,5 godziny na dobę. Zaczynamy gorączkowo przeszukiwać miasteczko w poszukiwaniu sklepu spożywczego. Potrzebny sos do spaghetti i dodatki. Co za kraj!. Po 19-tej nic nie kupisz, przed 19-tą nic nie zjesz. Czasem to denerwuje. Na szczęście znajdujemy sklep, robimy zakupy i możemy wracać. Po kolacji idziemy na spacer po campingu. Spotykamy dwóch holenderskich motocyklistów, którzy kręcą się przed zamkniętą recepcją. Trzecia reguła – po 19-tej nie zameldujesz się na campingu. Zaczynam rozmowę, oni mówią, że na drzwiach jest napisane co robić, kiedy recepcja jest zamknięta, ale oni tego nie rozumieją. Mogę ci przetłumaczyć, mówię. „Go to Hell” po 19-tej. My też mieliśmy ten problem na początku podróży, ale już się przyzwyczailiśmy. Pytam zdezorientowanych Holendrów czy mają namioty. Tak. To rozbijcie się gdzie wam się podoba i tyle. Na spacerze po kolacji widzę, że posłuchali rady i budują obozowisko. Wymieniamy pozdrowienia.

23:00 – pozmywane po kolacji, zrobione notatki, pora spać. Jutro pobudka 6:15. Na dworze świeże górskie powietrze. Będzie pogoda.

Fragment naszej trasy na przekroju etapu Tour de France
Statystyka etapu VIII

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *